kamerdynera księcia Czartoryskiego. Ale tak nie było. Ów młody człowiek był figurą całkiem w Opolu nieznaną.
Porucznik de Saint-Laurent opowiadał państwu Kuhnom, że opuścił konsulat jednocześnie z Wiktorem o późnej godzinie, aby przenocować u pewnego towarzysza broni. Wiktor odprowadził go o staję i udał się sam cichą, w głębokim śnie pogrążoną ulicą do pobliskiego hotelu, w którego progi wszakże nie wszedł.
Gdzie podział się, było straszną zagadką.
Usiłowały ją rozwiązać wszystkie powołane do tego czynniki: tajna policja Komisji Międzysojuszniczej, wydział wywiadowczy Głównego Komisarjatu plebiscytowego w Bytomiu a nawet kilku dobrze zapłaconych ludzi z modrej policji w Opolu.
Ogromnie stroskany ojciec siał pieniędzmi i obiecywał złote góry temu, co zdoła wprowadzić go na ślad zaginionego syna. A ponieważ podejrzenia skierowały się odrazu na Orgeszowców Opolskich, więc ojciec sam udał się do nich i pieniędzmi zarówno jak powoływaniem się na swą niemieckość próbował usilnie wyrwać im, jeśli nie syna, to przynajmniej wyznanie, wiodące do tego celu.
Przeszukano całe miasto — napróżno. Jakoż dyrektor przyszedł do uzasadnianego przekonania, że bojówka niemiecka nie maczała rąk w tej sprawie i nic o tem nie wiedziała.
Gdy Jadwinia wysłuchała tej historji, zawołała do pani Agaty:
Przysięgam pani, że jest to dziełem pana sędziego Waltera Kuhny.
— Moja droga, — odparła załzawiona matka — ja i Matylda jesteśmy tego samego zdania. Nakłoniłam przeto dyrektora, by pojechał do Wrocławia i przyparł Waltera da muru.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/397
Ta strona została uwierzytelniona.