jak druga żona dyrektora i jak on sam z pnia śląskiego
— Nawet na rozkaz cesarza nie możnaby tego zmienić... — zauważył Wiktor, pijąc do jej wygasłego kultu dla „Majestatu“.
W tej chwili wszedł do pokoju dyrektor kopalni Dobrej Nadziei p. Wilhelm Kuhna, dobrze odżywiony i zbudowany mężczyzna z resztkami siwych włosów no świecącej łysinie. Zwykle wiał odeń chłód sztywnego urzędnika, teraz na mięsistej jego twarzy migotał uśmieszek.
Wróciwszy przed chwilą samochodem z Wrocławia, dowiedział się od żony o niespodzianem przybyciu syna.
— Da bist du ja... (Otóż jesteś) — wyrzekł i pocałował go w czoło, zaczem począł się przyglądać ciekawie spolszczonemu synowi jakby miał przed sobą dziwaczne zjawisko.
Zauważył, że Wiktor wychudł i cerę twarzy miał niemal jak cygan czarną, lecz jeszcze więcej wyprzystojniał.
Matylda, siadłszy na uboczu, pod oknem, pytała się, „co ojciec powie na Wiktora“, chociaż do zdania jego nie przywiązywała wagi. Pan Wilhelm Kuhna nie wywierał żadnego wpływu na dzieci. Wyrósł on dzięki swej pracowitości na stanowisko dyrektora i, w pracy zawodowej zaszyty, nie widział świata poza sprawami gospodarczemi i ekonomicznemi. Ciasny był jego horyzont i ciasna sfera zainteresowań. Oprócz kopalni zajmował się żywo chyba tylko tulipanami, które hodował z zamiłowaniem.
— Was bist du für ein Kerl! (Co z ciebie za facet) — ozwał się, siadając w głęboki fotel. — Trzy miesiące temu mogłeś był dostać się do nas dość bezpiecznie a nie pojawiłeś się. Teraz zaś, gdy policja chwyta za kołnierz podejrzanych ludzi, bawi cię taka wyprawa na brzeg śląski. Może jeszcze wyjdziesz na drugiego Rinalda Rinaldiniego?
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.