Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/401

Ta strona została uwierzytelniona.

spraw partyjnych. Wszelako bystry hytrak upolował w kniei okręgu przemysłowego Nawoja i nazajutrz dostawił go do willi dyrektora, w którego Jadwinia wpoiła przekonanie, że odnaleść Wiktora potrafi jedynie ten „genialny“ człowiek, co wyeskamotował tak pięknie z Bytomia szefa wywiadu niemieckiego.
Nawoj zarzucił dyrektora pytaniami, zanotował sobie nazwiska Orgeszowców Opolskich, z którymi pan Kuhna wchodził w konszachty, adres sędziego Kuhny i inne szczegóły a wreszcie rzekł:
— Ja pana porucznika odnajdę, ale trzeba na to czasu, raz jeszcze czasu i pieniędzy.
Biła od niego spokojna pewność siebie. Dyrektor nie poskąpił mu grosza.
— Gdzie pan pocznie poszukiwania? — spytał go.
— W Opolu.
— I ja tam będę! — wpadła panna Orzelska. — Zamieszkam u państwa Koraszewskich. Proszę, aby mi pan tam przynosił od czasu do czasu wiadomości o swych usiłowaniach. Kto wie, czy nie będę mogła przyjść panu w czem z pomocą.
Komunista łypnął na nią okiem z podełba i zmilczał.
Już następnego dnia młoda agitatorka zawitała do domu redaktora „Gazety Opolskiej“. Jeździła z panią Koraszewską na zebrania kobiet śląskich w tym rolniczym powiecie a zresztą trawiła dni na nauce języka niemieckiego i czytaniu broszur plebiscytowych, oczekując wizyty Nawoja. A w nocy płakała.
Ale komunista nie pojawiał się. Gdy spostrzegła go pewnego razu przechodzącego pod drzewami Wyspy Bolka, Nawoj odwrócił się od niej.
Wałęsał się po wszystkich katach miasta, zaglądał do spelunek, a wieczory spędzał wśród przy-