Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/409

Ta strona została uwierzytelniona.




XIII.

Gdy w głuchą noc czternastego października Wiktor Kuhna, wracając z biesiady w konsulacie, zbliżył się do drzwi hotelu, niby widma wyprysły z za węgła domu trzy ciemne figury i rzuciły się na niego z furją drapieżników.
Wściekła zawrzała walka, bo Wiktor bronił się z rozpaczliwą zapamiętałością człowieka, walczącego o życie. Kułak zastępować musiał granat. Walił w nich, grzmocił między oczy, kopał, odrzucał napastników, lecz sparaliżował go trzeci zbir, który, trzymając się za jego plecami, zatykał mu usta dłonią. Borykali się długo i krew z obu stron bryzgała na chodnik.
Wynik bójki był z góry przesądzony; napadnięty nie mógł nie uledz przewadze, nie paść pod kastetami zawodowych zbirów.
Krew rzuciła mu się nosem i niemal na całem ciele pobity runął na kamienie. Na śnieżnym gorsie koszuli frakowej czerwieniły się ogromne lepkie plamy. Wybito mu ząb, obrażono nos, podkuto oko, rozdarto naskórek na czole, nadszarpnięto ucho, zraniono głowę, odebrano przytomność, aby bezsilną kłodę ponieść szybko w mury baszty.
Zaprawdę p. sędzia Kuhna uplanował to wcale dowcipnie. Przewidywał, że wszędzie, ale nie w obojętnych na strumień życia murach poszukiwać go będzie ojciec. Jakoż szukano go w więzieniach,