Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/435

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla mnie samego wszystko to jest jeszcze niejasne. Widziała pani Nawoja? Co on o tem sądzi?
— W końcu dowiedział się od tych trzech siepaczów, że sprowadził ich do Opola i opłacał jakiś urzędnik. Ktoby to mógł być?
— Nie mogę się wyzbyć przekonania, że na dnie tej sprawy kryje się mój brat.
— I ja to samo ciągle sobie myślałam.
— To wyjdzie na jaw prędzej, czy później.
— Ah, Boże, żeby to na tem się skończyło! Ja tak o pana się boję!
Ujęła jego rękę oburącz, z troską w spojrzeniu i przycisnęła ją do piersi, pochyliwszy się torsem do chorego, który odruchem tym rozczulony, spozierał przez chwilę w bladą jej twarzyczkę, a potem począł drżącym głosem:
— Złota moja panno Jadwiniu, nie ufała mi pani... Niesłusznie. Uległa pani wpływom chwilowym, wrażeniu, jakie zrobił na nią gościnny występ Emmy... To jedno pragnę pani powiedzieć teraz, że gdybym żył z panią sto lat i przez sto lat gromadził u jej nóg dowody wiernej miłości, niczem byłoby to wszystko wobec dowodu najwyższej miłości jaki przed samym sobą... (no, i nie tylko przed sobą) złożyłem w tem więzieniu... Gdy pani stała u drzwi mej celi, niosąc mi wybawienie, wolność, oczekiwałem śmierci za to, że panią kocham tak niezłomnie...
— A cóż stało się takiego w tem więzieniu??
— To co mówię brzmi tajemniczo. Skoro przyjdę do sił, opowiem wszystko. Zaprawdę działy się tam dziwne rzeczy... Tymczasem oczekuję, że pani będzie mi wierzyć na słowo. Tak, panno Jadwiniu, przed swym wyjazdem, chociaż bez istotnej przyczyny, nie pokładała pani we mnie należytej ufności. Teraz, lubo nie znając jeszcze tego do-