Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/436

Ta strona została uwierzytelniona.

wodu miłości, jaki pani dałem, musi mi pani wierzyć ślepo, bez granic, jak ja pani.
Odetchnął głęboko i spytał:
— Czy mi pani tak wierzy?
Jadwinia przytuliła policzek do jego ręki, spoczywającej na kołdrze, przemieniła się w kotkę, przepraszała go pokorną pieszczotą, mówiąc słodko:
— Wierzę!
— Ślepo, zupełnie?
— Ślepo! Już w Warszawie, zastanowiwszy się, pojęłam, że nie powinnam była pana dręczyć. I siebie samej. A gdy teraz wiozłam pana takiego chorego, w gorączce i oplotłam go ramionami, czułam, że pan jest mój... że powołaniem mojem jest żyć dla dobra i szczęścia tego mego rycerza, co tak bardzo zasłużył na najwyższą miłość.
— O, pani nie można zanadto kochać!... Będzie nasz ślub?
— Będzie!
— Kiedy?
— Kiedy on zechce! — wyszeptała swym przemiłym głosem.
Wiktor rzucił się na posłaniu, jakby chciał wzbić się w niebiosa, pochwycił się za głowę i spoczął ubezwładniony szczęściem.
Ozdrowiał.