Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/440

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to pan się zgrabnie wywija, szyjąc przytem kobiecie buty! I ja nie mam mówić, że pan interesujący i niebezpieczny...
— Tak pani o mnie mówi przed ludźmi?
— Czyż to nie pochwała?
— Rzeczywiście, przyznaję i dziękuję za reklamę. Ale... — zastanowił się — gdyby mnie pani reklamowała tak, w ten deseń dalej, to wnet uchodziłbym powszechnie za ładnego ptaszka, za... „numer“.
— Czy pan tak bardzo się obawia opinji?
— Jak teraz wcale nie, bo bądź jak bądź znalazła się zacna a odważna niewiasta, która podjęła się zrobić ze mnie człowieka.
— Tak? — uśmiech panny Anety zgasł.
— Niech pani sobie wyobrazi.
— Kto taki?
— Pani zbyt sprytna, by nie miała się domyślić.
Domyśliła się, a jednocześnie domyśliła, że panna Orzelska powtórzyła mu całą rozmowę z nią w cukierni katowickiej, a on chciał odpłacić jej za to szczutkiem w nos.
I tak było rzeczywiście.
Wracając do domu, Wiktor myślał, że jednak panna Aneta jako intrygantka była niewinna jak dziecko w porównaniu z Emmą.
Dawną a groźną tę miłość przypomniała mu wiadomość, wyczytana w gazecie niemieckiej, o ślubie córki pana Karola Schlichtlinga z baronem von Lotzen, b. rotmistrzem huzarów i właścicielem dóbr rycerskich pod Świdnicą. A zatem opuściła ona G. Śląsk. Może przebolała wszystko i zapomni o nim.
O, niechby zapomniała!...
Jedno pytanie nasuwało się Wiktorowi często, a mianowicie, czy wyszedłszy od niego z Wieży Piastowskiej, Emma opuściła ręce i pozostawiła