jak on, od Prusaka, od tego bandyty wśród narodów... Począł się we mnie proces przetwórczy, odrodzieniowy, który w Lourdes, w tem miejscu cudów, wszedł w drugie stadjum. Tam jąłem wchłaniać w siebie polskość...
W czasie tej spowiedzi Ślązaka wsunęła się do pokoju jego matka i przysiadła cicho w fotelu. Zasłuchała się w jego słowa, które odbijały się w niej wdzięcznem echem. Nie odezwała się wszakże, przygniatał ją bowiem zawsze mężowski autorytet i spychał ją do kuchni.
Pan Wilhelm zaś nie miał należytego zrozumienia dla tak wysoko nastrojonej muzyki i zawsze jeszcze nie rozumiał, jak można przefabrykować Niemca w Polaka bez pomocy środków chemicznych. Po chwili milczenia zabrał głos:
— Na, my wszyscy będziemy tutaj wkrótce Polakami. Bo sądzę, że co jak co, ale Mysłowice dostaną się jednak Polsce. Trzeba będzie otrzeć jej łzy za cały ten okrąg przemysłowy, którego Niemcy nie oddadzą. Ale, chociaż przyłączą nas do Polski, z tego nie wynika, byś potrzebował przerabiać się w narodowca, w National-Pole!
— Nie potrzebuję, lecz dziś już jestem Polakiem w każdym calu! — odparł Wiktor z dumą tak, iż ojciec jego nie wiedział, co rzec.
Milczenie przerwała panna Matylda, która wyznania i uwagi brata brała w siebie chciwie.
— Ja rozumiem Wiktora bardzo dobrze.
Ojciec obrzucił ją niemal przerażonem spojrzeniem i zawołał:
— Auch du! Auch du, Mathilde!? (Nawet ty, Matyldo?) I ciebie dotknął ten bakcyl polski, jaki bodaj zaszczepiają teraz tutaj ludziom!?... Na, róbcie co chcecie. Jesteście młodzi. Ja pozostanę już do śmierci tem, czem byłem i jestem: Górnoślązakiem! — skończył z widocznem zadowoleniem z siebie.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.