Waltera nie dała mu spokoju. Wiktor dziwił się, że ojciec wziął to tak do serca.
Gdy opuścił ich Nawoj, hojnie nagrodzony, Wiktor musiał wyśpiewać ojcu coś niecoś o Gronosky‘ch, zaczem ojciec począł przypierać go do muru, indagować.
— Czy między tobą a Walterem nic nie zaszło od czasu, gdy spotkaliście się tutaj? Ty przedemną coś taisz. Ja muszę to wiedzieć.
Od słowa do słowa Wiktor opowiedział ojcu o zasadzce pod Murckami i cyrografie, podpisanym przez Waltera.
— To nie bracia, lecz dwa wściekłe koty! — mruczał dyrektor chmurny jak Jowisz. — Ten hakatysta urządza z bandytami zasadzkę na brata, a ten warjat odpowiada na to zasadzką!
Nie szczędził Wiktora. Jednakże ujęło go, że postąpił względem brata wspaniałomyślnie a piorunował na Waltera długo, aż zaszył się w gniew. Prężyła się w nim i krystalizowała zawziętość.
Wiktor zaś spozierał na zegarek, bo miał pójść na zebranie Chrześcijańskiego Zjednoczenia Ludowego, gdy zapukał do drzwi Froncek i ukazała się pyzata gęba, okraszona uśmiechem sowizdrzała.
— Ponie poruczniku, spomiarkowołech na banhofie skrzynie i paki, a w nich nic inkszego, jeno wiela gwerów i granatów. Dla onych Hajmatstrojów.
— Dobrze, Froncek. Należałoby ci się coś za to.
— Choć jeden rewolwer!
— Zaraz doniosę o tem komendzie francuskiej!
— A cy to nie szkoda, iże te Francuzy tyla broni wezmom? Ja smykne z Zeflikiem i wyonaczę choć jednom pake.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/453
Ta strona została uwierzytelniona.