Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/456

Ta strona została uwierzytelniona.

ślązaków“ z Niemiec, których podejrzewać trzeba było o to, że pospołu z bojówkami siać będą przestrach, zamęt, panikę, by przez te praktyki uniemożliwiając prawidłowy przebieg głosowania, ratować G. Śląsk dla Prus.
Obawy te znalazły wyraz na wiecu robotników w Mysłowicach. Otremba, Zając i inni górnicy wyobrażali sobie już szajki hajmatstrojów, rozbijających masy ludu, i oddziaływali na słuchaczów defetystycznie, aż wyskoczył przed nich Wiktor Kuna i huknął na nich niby na bezdusznych szeregowców i maruderów.
— Co?! Wy boicie się teraz tych burszów i buksów, co tu przybyć mają — wy?! A czy baliście się dotąd Grenzschutzu, Zycherki, Orgeszów i hajmatstrojów? Baliście się zielonków w pamiętnych dniach sierpniowych? Czy to myślicie, że ci emigranci, rzekomi Górnoślązacy, to smoki, co ogniem piekielnym na nas zionąć będą i piec nas na djabelskim rożnie? Chyba to tylko ludzie jak inni, nie groźniejsi od tych, których wyforowaliśmy za ostatnią granicę.
— Gdzież to, u licha, zapodziały się te pierony, co jak ś. p. Kłosek szli w ogień maszynówek i szturmowali do Mysłowickiego szlafhauzu, że dzisiaj tchórz was jakiś obleciał? Zaraziły was tym strachem stare baby albo agitatorzy szwabscy, odstręczający ludzi w pociągach od głosowania, od spełnienia naszego obowiązku. Niechaj każdy z was spojrzy na swe łapy i przypomni sobie nasze boje zwycięskie, a potem niechaj powstanie i powie, że się boi!...
— Oh! Mo recht! Niech żyje!
Głośne okrzyki zerwały się w sali zewsząd żywiołowo, bo Kuna jedną iskrą swego męstwa i zapału „przeonaczył“ ich w zastęp wojaków. Chłop był morowy, co sam wszędzie spieszył, gdzie było