Zabierano się hurmem do wyjścia, gdy powstrzymał ich jeszcze miejscowy aptekarz, rodem z Wielkopolski, który wstąpiwszy na estradę, jął wylewać swe wrzące oburzenie na „Katolika“.
W czasie szalonych zmagań z groźnym wrogiem, w ogniu walki, gdy wódz łączył ludzi w jedną stalową brygadę, ten „polski“ organ błąkał się po piaskach niewczesnych rozumowań, kołysał się w tę i w ową stronę i zawsze jeszcze nie wiedział, czy jest istotnie „Polnisch“. Jakoż bałamucił masy swych czytelników, oczekujących odeń drogowskazu, i prowadził je na grząskie manowce wątpliwości i niepewności bezdusznej, jakby pragnąc, by z siejby jego pustych ziarn Niemiec zbierał plon i bezgłowe drużyny jego zapędził do swej owczarni.
Mówca przestrzegał przed tem „polskiem“ pismem i wreszcie z okrzykiem: hańba! zmiął gazetę w dłoniach i cisnął na ziemię, pod nogi „ten pognój dla roboty niemieckiej“. A wiara Mysłowicka odpowiedziała chórem:
— Gańba!
Zaczem sala pustoszała. Pod koniec zebrania wsunęła się do niej pani Jadwiga i teraz przytrzymała wychodzącego z niej męża, widocznie strapiona.
— Chodź zaraz do ojca!
— Czy się co stało?... — udzielił mu się jej niepokój.
— Ojciec... zasłabł.
— Zasłabł... Żyje?? Mów, mów wszystko!
— Zasłabł. Lekarz jest przy nim. Lekki atak...
Przez chwilę Wiktor kroczył obok niej bez słowa.
— W ostatnich czasach był blady, nerwowy, wzburzony...
— Mama mówiła mi, że kilka dni temu napisał do Waltera, wzywając go do siebie. O treści tego pisma wnioskować można z odpowiedzi, jaka dziś nadeszła i spowodowała ten atak.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.