Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— To nie narodowość!... — mruknął jakby do siebie syn, a pan Wilhelm uniósł się:
— Oszczędź mi takich kwestyj! Nie chcę o tem słyszeć. Nie mam ochoty brać się z nikim za łeb z tego powodu, że mieni się... Chińczykiem. Dalibóg powinno to już raz skończyć się z tem różniczkowaniem ludzi według narodowości...
— To... — ozwał się półtonem Wiktor — możnaby najpierw powiedzieć Niemcom... Ale, bądź jak bądź, to się nie skończy, póki istnieć będzie życie gromadne, a zatem jedność interesów, spólnota rasowa i wszelaka inna.
— Mnie starczy całkiem spólnota z Górnym Śląskiem! — zawołał głośno pan Kuhna bezradny, bo niezdolny do podjęcia dyskusji i kwaśny, niekontent, że syn zmuszał go niejako do wyznania przekonań narodowych. Powstał, na znak, że dyskusja skończona. Jednakże Wiktor ozwał się jeszcze:
— Górnoślązak to taki Niemiec, który odrzekajac się od Prus, poniekąd jak Bawarczyk, podlega jednak pokornie dominującym wpływom Berlina.
— Nie możemy przecież zrzucić z siebie niby koszuli tych wszystkich wpływów kultury, w jakiej od dziecka żyjemy! Czy ty przybrałeś całkiem inną skórę?
— Nie, wcale nie. Tego odemnie nikt nie oczekuje i nie wymaga. Jestem tak dobrze Ślązakiem, jak i ojciec. Skórę mam tą samą, lecz inne wnętrzności. W głowie i w sercu mem zaszedł zupełny przewrót pojęć i uczuć.
Nagle nasunęła się dyrektorowi refleksja, że ów patrjotyzm polski Wiktora może okazać się w przyszłości bardzo potrzebny, a nawet korzystny. Jeżeli, jak przypuszczał, skrawek ziemi pogranicznej wraz z Mysłowicami dostanie się Polsce. Polacy — tak jakby to uczynili na ich miejscu Niemcy — przystąpią do rugowania Niemców z posad dyrektorskich i innych w przemyśle w urzędach. Cho-