Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/475

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nikt mi nie donosił, nie wiedziałem...
— Co sprowadziło cię do Mysłowic?
— Przyjechałem na głosowanie.
Wiktor zauważył, że obok Froncka stanęła cicho służąca i zwrócił się do niej:
— Idź, a nie mów ani słowa! Rozumiesz? Ani słowa.
Zaczem zwrócił się znów do brata.
— Przyjechałeś na głosowanie, chociaż podpisałeś cyrograf, że noga twoja nie stanie na Górnym Śląsku do końca plebiscytu...
— Ty nie możesz pozbawiać mnie prawa głosowania!
— Ale ty sam pozbawiłeś się tego prawa, podpisując ten skrypt. Nie rozumiesz wcale, co to zobowiązanie! Cóż znaczy dla ciebie słowo?... Dla zbójeckiego intryganta, co z tą niesamowitą kochanicą uknuł spisek na brata?
— Ja?!
— Milcz! Zgłębiliśmy bezdeń twej podłości, rozsnuli nici twej haniebnej intrygi, przez którą zadałeś ojcu pierwszy cios... Wtedy poznał cię on na wylot. A listem swym przypieczętowałeś na siebie wyrok... Lada silne wzruszenie może ojca zabić. Więc idź i, radzę ci, uciekaj co tchu z Mysłowic!... A gdybyś usiłował dostać się przed oblicze ojca, zastrzelę cię, jak wściekłego psa!
Przez moment sędzia stał jakby w słup zamieniony na duchu zgromiony — zdeptany gad, pełen morbidnej zawiści teutońskiej. Wreszcie trupio blady spojrzał w źrenice brata, wargi jego zadrżały, lecz nie wyszedł z nich ani ton nieartykularny. Odwrócił się, zeszedł po schodach i ruszył ku furcie.
Wiktor szedł za nim wzrokiem a potem posłał za nim Froncka, by przekonać się, czy sędzia opuścił Mysłowice.