Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.




V.

Przez cały dzień ani porucznik, ani Froncek nie wychylili nosa poza obejście willi dyrektorskiej. Jedynie w progach ponad wszelkie podejrzenia wyższych czuli się bezpieczni. Spodziewali się bowiem, że żołnierz z Grenzschutzu, który nie syt kiełbasy, pozwolił sobie robić im wstręty i za karę za to spoczął w brudnej kąpieli, wygramolił się z więzów tak czy owak i wszczął poszukiwania, wściekły, że odebrano mu karabin i wystawiono go na pośmiewisko kameradów.
Tak było istotnie.
Policja otrzymała wezwanie do wyśledzenia dwóch zuchwalców, co targnęli się na majestat pruskiego munduru, i wiadomość o całem zajściu, upstrzona przez fantazję opowiadających, zelektryzowała miasteczko. W handelku, będącym zbiornikiem kroniki miejscowej, posłyszała tę historję pokojówka pani Agaty i w te pędy przyniósła ją do willi.
Nie trudno było tam domyślić się sprawców tego awanturniczego figla. Więc Wiktor dostał się pod rózgi krytyki swych rodziców. Matka, za głowę się biorąc, robiła mu wymówki, że wystawia się na poważne niebezpieczeństwo. Przez ten czas dyrektor gładził dłonią resztki włosów na łysinie.
— Sowizdrzał z ciebie niesamowity! — wymamrotał, nie bez podziwu dla brawury syna, i zawołał, jakby był zrobił odkrycie: — Oni mogli cię tam zastrzelić!