— Po jakiego djabła nagromadziliśmy tyle broni i ludzi? Nie trzeba było dopuścić do owego plebiscytu! — począł wybuchowo kapitan Herstenberg, sztabowiec, kontrolujący bojówki, wśród towarzystwa męskiego w jednej z restauracji katowickich.
Niby knujący zbrodnię spiskowcy zgromadzili się oni i tłoczyli w jednej przepierzeniem poodłączanych, ciemnych, dusznych i posępnych klatek, które przypominają cele więzienne a służą Niemcom, jakby lękającym się ludzkiego oblicza, do konsumowania w tajemnicy darów Bożych. Figurował tam sztywny generał Hoffmann, kapitan Moser, inspektor szkolny szkolny Szczeponik, szef tajnej policji dr. Spieckert, sędzia Kuhna i dr. Wilhelm Schuster.
— Pozwoliliśmy na to, że Polacy odnieśli na prawym brzegu Odry sukcesy, nawet miejscami znaczne, i teraz marzyć o tem nie można, abyśmy zatrzymali cały G. Śląsk i cały okrąg przemysłowy. Radziłem, aby wszcząć wielką ruchawkę, wysadzić w powietrze Lomnitz i uniemożliwić plebiscyt. Bylibyśmy zyskali na czasie, a czas pracuje na naszą korzyść, bylibyśmy wprowadzili zamęt w tą sprawę i zniechęcili koalicję do plebiscytu. Taki odruch rewolucyjny przeciwko gwałtom polskim