Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/488

Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż z Walterem?
— Aby się przed nim zabezpieczyć, trzeba posługiwać się jego metodą, t. j. unieszkodliwić go, zamknąć. On więził mnie, teraz ja jego.
— Nie, kochany, nie! — zaprotestowała żarliwie Jadwinia. — Do czegoż by to prowadziło? Do walki bez końca. Walki między braćmi. Dotąd nie ścigałeś go, nie dybałeś nań jak na zwierzynę i przez to stanąłeś o wiele wyżej od niego.
— Dlatego właśnie wtrącił mnie do turmy! — odrzucił Wiktor. — Moja droga, jeśli pragniesz ująć, ugłaskać Prusaka dobrocią, wspaniałomyślnością, etyczną wyższością, wyjdziesz na tem fatalnie. Jemu imponuje tylko jedno: siła, a zjednać można go tylko pięścią. Aby móc gadać z nim po ludzku, musisz wpierw sprawić mu baty.
— Ładne masz o Prusakach pojęcie! — zaśmiała się.
— Ładne i racjonalne!
— Ale tobie nie wolno chwytać się takiej metody!
— Czemu nie? Moja złota, chcesz, czy nie chcesz, abym był z jego strony bezpieczny?
— Przecież tą metodą nie wykorzeniłbyś z niego nienawiści, lecz przeciwnie...
— Mylisz się w tym wypadku. Bo tu chodzi o Prusaka, odznaczającego się odrębną psychiką. Do jego przychylności, życzliwości, uznania wiedzie tylko jedna droga: przez baty. Gdy go powalę na ziemię i przycisnę kolanem, on nie znienawidzi mnie, lecz powie sobie: Das ist ein tüchtiger Kerl! To jednak dzielny chłop!“ Ukorzy się przedemną w duchu i pocznie mnie szanować, wielbić, miłować.
Ona słuchała go zafrasowana.
— Jeśli nie wezmę Waltera za łeb, pewnego dnia znów mnie przyłapie. Bo czyż można ustrzedz się przed zasadzką? — ciągnął Wiktor.