Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— O to nie trudno w tych czasach! — odparł Wiktor i dodał z nieznacznym uśmiechem: — Ale byłbym zginął za wielką sprawę: za szperkę dla ojca...
— Dalibóg, ty miewasz dowcipy!...
Wiktor, jedyny z rodziny, posiadał dar rozśmieszania sztywnego biurokraty, który swoją „niemiecką powagę“ nosił niby order i przygniatał nią, ocieniał swe otoczenie.
Stary pan poskromił uśmiech, zamroczył się i rzekł:
— Sprowadzisz mi na kark Grenzschutz i policję! Ładna historja!... Wobec tego musisz zniknąć stąd na kilka dni.
— Jutro mnie tu nie będzie...
— Boże, już chcesz nas opuścić? — strapiła się wielce pani Agata, w której szarem bytowaniu syn był promieniem ożywczym.
— Ojciec mnie wypędza...
— Nie wypędzam cię, ale sam chyba widzisz... — odparł dyrektor. — Mógłbyś pojechać jutro na wieś do wujostwa.
— Tam przyjętoby teraz Wiktora jako oficera polskiego bardzo źle! — zauważyła pani Agata i zwróciła się do męża: — Wiesz, jakim Johann Gorka jest szowinistą.
— W rzeczy samej twój szwagier i mój Walter mogliby podać sobie ręce. Ci ludzie poczytują sobie nienawidzenie Polaków za swój najwyższy obowiązek. Obłęd!...
— A przytem uważają się za chrześcijan — dorzuciła pani Agata.
— Ja i tak jutro musiałbym wyjechać, bo mam to i owo do załatwienia. A dostałem urlop tylko na tydzień — rzekł porucznik.
— Byleś tu jeszcze czego nie zbroił! — mruknął jego ojciec, a pani Agata poczęła targować się z synem o każdy dzień jego urlopu.