Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/490

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sytuacja jest... bardzo głupia — począł, nie odpowiadając na jej pytanie. — Już z tego, że trzej królowie nasi w Opolu nie zdobyli się dotąd na jeden, spólny raport i na jedną zgodną propozycję, jakiej żąda od nich Rada Najwyższa, wnosić można o zupełnej rozbieżności poglądów w jej łonie na rozwiąnie problematu górnośląskiego.
— Przecież nie mogą tam zamykać oczu na wynik plebiscytu, na wolę ludu? — wpadła Jadwinia.
— Niestety, mogą!
— Więc w jakim celu zarządzili plebiscyt?
— No, nic mądrzejszego albo raczej głupszego wykombinować nie potrafili.
— Teraz powinni zgodzić się na podział G. Sląska, z uwzględnieniem linji Korfantego, w której obrębie 77 procent gmin oświadczyło się za Polską.
— Powinni... Ale czy to ludzie poczuwają się zawsze do swej powinności?
— Kazali nam brnąć przez martyrologję, przez krew, przez Grenzschutz, Zycherkę, bojówki Hajmatstrojów ku słońcu wolności na to, aby zakpić sobie z plebiscytu, z G. Śląska, z tego ludu?
— Moja złota, gadaj Lloyd George‘owi o martyrologji ludu górnośląskiego, kiedy Niemcy straszną koalicję, że pozbawione G. Śląska nie potrafią płacić odszkodowań. Ot, to jest argument dla takiego aeropagu europejskiego!
— To smutne!
— W łapach takich oprawców jesteśmy teraz, jak pisklęta.
— Przeciwko temu trzeba zademonstrować! — zauważyła w zamyśleniu Jadwinia i spytała: — Ale jak?
Na to Wiktor nie chciał dać jej odpowiedzi. Bąknął coś wymijająco, począł kręcić się po pokoju i szukać czegoś. Ale, nim wyszedł z pokoju, wykrztusił znacząco: