jabłka. W braku innego zarobku przyłączył się do Hajmatstrojów, pił z buksami niemieckimi i celował w nieróbstwie, gotów każdej chwili do zdradzenia chlebodawców. Przedstawiał jeden z tych chwastów, jakie bujnie wyrastały na gruncie plebiscytu.
Przez czas rozmowy porucznika z karczmarzem Nawoj, nieco podchmielony, spoczywał rozwalony na stole, niby „basok“ obżarty i w obłoku tajemniczych myśli topił wzrok w twarzy Kuny.
— Maksie! — zawołał z fantazją. — Ruszaj-no po butelkę najlepszego wina, jakie posiadasz w swej śmierdzącej budzie.
Zaczem zwrócił się do porucznika zgoła innym tonem:
— Dzisiaj ja pozwolę sobie podać panu porucznikowi kieliszek wina.
— Owszem, ale śpieszy mi się do domu.
— Pani czeka na p. porucznika... — wycedził anarchista. patrząc w niego uporczywie, a gdy Lis wyszedł z pokoju, zagadnął:
— Będzie wojenka?
— Zapewne! Rzetelna!
— Pan porucznik pójdzie?
— Nie miałbym pójść?!
— Od młodej żony...?
— Od młodej tak jakby od starej. A pan pójdzie?
— Nie wiem....
— Kto pana trzyma: młoda czy stara?
— Wszystkie i żadna.
— To znaczy, kocha pan kobietę, zmieniając przedmiot.
— Lubię ją o tyle, o ile nią pogardzam!
— A nie kochał pan nigdy?
— Nie!... Gdybym kobietę kochał, nienawidziłbym ją szalenie! — wycedził, zaciskając zęby, i na chwilę dziki wyraz sfałdował jego maskę.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/494
Ta strona została uwierzytelniona.