zmorę, która go gnębi... Pan sędzia nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo ojciec jego boleje nad tem, że stosunek jego z panem ułożył się tak okropnie. Prosiłam pana o przybycie, aby mu to wyjaśnić... Należę do rodziny, więc...
Podniosła na niego uważne spojrzenie i spotkała utopiony w siebie wzrok sędziego, który jeszcze nie wyszedł ze zdumienia. Przypuszczał, że ona będzie mu mówić o Wiktorze, o swym mężu, a ona atakowała go w najsłabszym jego punkcie, nuciła mu o ojcu.
— Pan sędzia nie wie, że list jego stał się przyczyną tego ataku apoplektycznego! — podniosła żałosnym tonem pani Jadwinia i odmalowała szczegółowo jak nastąpił ten atak, jak przeraził domowników, chcąc, by poznał całą sprowadzoną przez siebie grozę i uderzył się w piersi ze skruchą.
— Organizm ojca był przedtem osłabiony, bo rozstroiła go ogromnie... ta historja opolska. Otrzymał dowody...
— Dowody? — wtrącił z cicha Walter.
— Dowody niewątpliwe. To otworzyło mu oczy na ogrom nienawiści w rodzinie, zresztą tak zgodnej i przykładnej... Czyż pan sędzia nie pragnie pojednania ze swym ojcem?
— Naturalnie. Z tą nadzieją przybyłem tutaj.
— To mnie cieszy. Niełatwa to sprawa, niemniej myślę, że ojciec wykreśli wszystko z pamięci, jeśli uzyska pewność, że pan zaniecha dalszej wojny rodzinnej.
— Nie ja to zapoczątkowałem! — bąknął mrukliwie sędzia.
Ona trzymała się taktyki ugodowej i nie wypadała z pobłażliwego tonu, lecz rzekła:
— O ile wiem, pan wypowiedział tę wojnę... Bądź jak bądź, zaprzestanie pan tego z pewnością w tej chwili, gdy ojciec jego, ofiara tej wojny, stanął nad grobem...
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/500
Ta strona została uwierzytelniona.