z sąsiedztwa młody patrjota, Jarochowski z Łagiewnik i ucieszył się, że zastał Korfantego, który wyjechał na pół drogi do Opola, do Czarnego Lasu, oczekując z siedziby Komisji Międzysojuszniczej swego zaufanego gońca. Miał on przywieźć mu wieści, rozstrzygające palącą kwestję: wojna czy pokój.
Nie ukrywał się z tem Korfanty. Wszyscy odczuwali, że wiszą w powietrzu nadzwyczajne, dramatyczne rzeczy, bo wiedzieli, że w Opolu toczy się przy zielonym stole zażarty bój o losy drogiej im ziemi górnośląskiej.
Wrzał on tam już od dłuższego czasu. Wierny przyjaciel Polski, generał Le Rond, zmagał się z nieugiętymi komisarzami angielskim i włoskim. On przyznawał Polsce dwie trzecie G. Śląska, Anglik zaś i Włoch li tylko Rybnik, Pszczynę i nikły skrawek pogranicza katowickiego. Mniej nie było można. Porozumienie, skojarzenie dwóch zgoła rozbieżnych stanowisk było niemożliwe. Jeszcze jeden, ostatni wysiłek w tym kierunku zrobili trzej komisarze na żądanie Rady Najwyższej w Londynie i dnia tego mieli wysłać nad Tamizę kurjera z ostatecznym raportem.
— A skąd to panowie wiedzą tak dobrze o zamiarach Komisji Opolskiej? — spytała Korfantego Jadwinia.
On uśmiechnął się.
— Od tego mamy specjalną służbę wywiadowczą. Wiemy zatem, nad czem i jak ci trzej królowie obradują, co zamierzają, co piszą.
— Nawet co piszą?
— Każdy z nich jest pod ścisłą obserwacją. Posiadamy szyfr komisarza angielskiego Perceivala i wiele przejętych jego depesz.
— Ba, nawet kosze do papieru poszczególnych komisarzy dostarczają nam wielu cennych informacji! — dorzucił sekretarz Korfantego. — Zaglądamy w mózgi tych potentatów.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/508
Ta strona została uwierzytelniona.