ment do domu, aby paść do nóg swej cudownej kobiety, co nie miała ani łzy, ani jednego słowa słabości, lecz żegnała go jak iście kresowa niewiasta, żegna rycerza. W promieniowaniu jej istoty mężniał, hartowniał, piękniał.
Ukorzył się przed jej wizją w niemal świętej adoracji.
Tymczasem Jadwinia weszła powoli po schodach do siebie, niby we śnie lunatycznym, osunęła się w fotel i zamarła w próżni bezkresnej. Z tego odrętwienia wyrwał ją jakby tłumiony, dyskretny szelest. Odwróciła głowę do uchylonych drzwi i ujrzała skradającego się do niej wyżła.
Świadom swej bezczelności intruz skulił się nieco pod jej spojrzeniem, zatrzymał i bursztynowemi oczyma pytał ją o coś prosząco. Skoro poruszyła się, drgnął na całem brunatnem cielsku i taką przybrał postawę, by w razie odprawy wyprysnąć za drzwi w sekundzie.
Lecz ręka kobiety wyciągnęła się do niego łaskawie. Wtedy opuszczony przybłęda. jeszcze nie całkiem ufając stworzeniu ludzkiemu, podszedł bliżej, nie spuszczając jej z oka. Dopiero gdy poczuł jej dłoń na łbie, kiwnął ogonem, przysunął się bliżej, a potem, nabierając śmiałości i ufności, wzniósł się łapami na jej kolana i wyciągnął do niej swój ładny pysk przymilnie.
On żegnał Wiktora niby umiłowanego pana, jakąś ympatją psią do niego pociągnięty. Przez to stał się pani Jadwini ogromnie miłym. Ujęła w dłonie jego długie, aksamitne uszy, przytuliła policzek do łba towarzysza swej samotności i dwie ciche łzy spłynęły z pod jej powiek. Ale opanowała ogarniającą ją falę żałości. Złożyła swój smutek i swe obawy przed krzyżem i z niebiańskich wyżyn spłynął na nią błogi strumień ufności w łaskę Boską. Uprzytomniła sobie, że nie należy wyłącz-
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/526
Ta strona została uwierzytelniona.