Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/532

Ta strona została uwierzytelniona.

za dawno wysłużonego żołnierza z miejscowego Kriegervereinu. Nie spodziewał się tego. W obliczu warty zadanie jego, pierwotnie nie przedstawiające mu się tak trudno, stało się bodaj niewykonalnem.
Gdyby zastrzelił wartownika, zaalarmowałby, jeśli nie ludzi w pobliskich domkach, to w każdym razie drugiego wartownika, jakiego przeczuwał po przeciwnej stronie mostu i rzeki. Wtedy nie byłoby można myśleć o spokojnem operowaniu przy przęsłach.
Zrazu porucznik zachodził w głowę co natchnęło Niemców do wystawienia tej warty. Czyliż wywąchali psim węchem zamiary Polaków? Czy też pragnęli zabezpieczyć tej nocy pociąg, w którym szmuglowali ze Śląska Wrocławskiego szczególnie wielki transport broni i amunicji? To wydawało się prawdopodobniejsze. Bądź jak bądź w postaci landszturmisty sterczał fakt, obracający plan w niwecz.
Atoli uporczywy Ślązak nie wyprzęgał konia tak szybko. Klął pieronami, skubał przystrzyżony wąsik i medytował. Ułożywszy się plackiem na piasku, zaświecił elektryczną latarkę kieszonkową i spojrzał na zegarek. Było po północy. Czasu miał wiele, bo umówił się z Nawojem, że mosty w rejonie Opola prysną o jednej i tej samej godzinie: o wpół do trzeciej.
Jakoż Wiktor Kuna zabierał się do drzemki. Wpierw szeptali coś z Fronckiem a potem przylgnęli do siebie plecami, zwiesili głowy i zmrużyli oczy. Aż wreszcie niedźwiadek jakiś powlókł się na czworakach w gęstwinę wiklin, gdzie kryły się dwa motocykle, zatrzymał się przy nich i posuwał dalej w nieprzeniknioną noc konarów. A w ślad za nim pełzał potworny gad. W pobliżu mostu oba cienie wsiąkły w ziemię, przepadły.
Słuchali.