Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/533

Ta strona została uwierzytelniona.

Dochodziły ich dwa mrukliwe głosy. Wartownik i kolejowy strażnik czy zwrotniczy. Wkrótce potem zadudnił w oddali pociąg i z basowym, ponurym łomotem przeleciał przez most. Zaczem dwie sylwetki weszły do budki kolejarza.
W moment potem niedźwiadek wzniósł się na przednie łapy i skokiem charta wpadł pod most. A był to stwór osobliwy, gdyż, lubo wgramoliwszy się po skłonie nasypu pod przęsła mostu, nie więcej sprawiał szelestu od gryzonia, chrupiącego orzech, pracował tam według reguł minierstwa naziemnego niby doświadczony saper. Rozejrzawszy się, wybrał dla ładunku takie miejsce, by wysadzić wszystkie istotne części konstrukcyjne, a więc oba pasy głównych dźwigarów, belki, krzyżulce. Tam zaklinował i silnie drutem przysznurował nabój mosiężny około 100 milimetrów długi, z ekrazytem jasnożółtym w ilości żelazo kruszącej. Zasię wprowadził do otwartego końca spłonki lont ze sznurka bawełnianego w kształcie wężownicy, pokryty warstwą smoły. A dla wzmocnienia lontu w spłonce saper ścisnął koniec spłonki szczypczykami ostrożnie.
Wszystko to uskutecznił z pomocą towarzysza, oświetlającego mu ładunek i palce lampką elektryczną. Spojrzał na zegarek i trzymając koniec lontu, wysunął się nieco z pod mostu.
Nic nie przerywało ogromnej ciszy prócz monotonnego szmeru wód rzecznych wezbranych wysoko i podmywających brzegi. Wartownik na swe szczęście nie wyjrzał z budki kolejarza na dwór.
Zamigotało nikłe światełko, saper przyłożył zapaloną zapałkę do lontu i w mgnieniu oka dwa cienie znikły w gęstwinie wiklin.
Raptem podniosły się jakby z podziemi piekielnych, złowieszcze grzmoty, huk ogłuszający rozdarł powietrze, ryknął, na całą osadę rzucając postrach. Żelazne sztaby niepojętą siłą złamane