W takich paroksyzmach nerwów nienawidził Wiktora dziką potęgą zazdrości i, gdy przed chwilą patrzał na niego śpiącego, przystąpiła do niego myśl zamordowania męża i kochanka tej upragnionej kobiety. Byłoby to rozkoszą nadludzką, lecz zgoła bezowocną. Bo czuł całą przepaść, jaka raz na zawsze dzieliła go od niej. Nigdy, ani na moment, nie mógł marzyć o niej. Świadomość tego zalała mu duszę jadem goryczy i życiu jego odebrała wszelką urodę. Za nic miał pieniądze, jakiemi okoliczności wyładowały mu kieszenie, i za nic ładne dziewczyny, jakie do niego szczerzyły zęby. Pani Jadwigi nie mógłby kupić ani zdobyć nigdy niczem. A ona była jedynem jego pragnieniem, ona posiadała w swej rasowej osobie i osobowości nutę czarodziejską, tajemniczą, dla której nie miał miana. Nie rozumiał, że pod jej magicznym wpływem odzywały się w tym gdzieś w spelunce zrodzonym pogrobowcu przemożnej ongi rodziny świetne, heroiczne echa piastowskie. Nie rozumiał tego, lecz w takich chwilach czuł cały bezmiar swej życiowej nicości, swego upadku, swej zbrodni i tarzał się w otchłani nieszczęścia.
Mógłby zastrzelić Wiktora w pierwszej potyczce. Nikt nie stwierdziłby tego, czy padł on od kuli jego czy Niemca. Ale na myśl tą zakwiliło w nim coś rzewnie. Nie potrafiłby odbierać tej ubóstwianej kobiecie drogiego męża, jak nie potrafiłby mordować matki z niemowlęciem u piersi. Zresztą pozostałby nadal rozpaczliwie nieszczęśliwym.
To nieszczęście wyładowywało się teraz w spotęgowanej żądzy mordu, która zwerbowała go w szeregi powstańcze. Zapatrzony w podobiznę pani Jadwigi całą roztarganą duszą, dyszał niby głodny zwierz, pragnieniem krwi ludzkiej, gorącej. A najchętniej mordowałby — ją...
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/543
Ta strona została uwierzytelniona.