Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/544

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapadł w korowód halucynacji i, gdy go zbudziły głosy powstańców dźwignął się ze słomy blady, jakby chory. Wypił haust gorzałki.
A powstańcy wychodzili cicho ze stodoły w głuchą noc. Nawoj nie dał im się wyprzedzać. Zwrócił się wprost tam, gdzie przy brzegu rzeki wisiały na łańcuchach czółna i gdzie przewidywał główny posterunek straży.
Chociaż noc bladła już w przeczuciu nadchodzącego dnia, nie ujrzał tam nikogo. Dopiero, gdy zbliżył się do brzegu, spostrzegł dwóch w dużem czółnie śpiących ludzi. Zadrzała w nim radość i skoczył ku nim z rewolwerem. Zagrzmiały dwa strzały. Jeden drab zabity nie drgnął, drugi ranny zerwał się do obrony, chwycił za ramię Nawoja. Zaszamotali się, lecz przyskoczył do nich Froncek i wraz z Nawojem wrzucił Niemca w rącze nurty wezbranej rzeki.
Huk strzałów rozległ się na rozłogach nadodrzańskich, ale wnet ucichło wszystko. Na rzece pojawiły się czółna z 16-tu powstańcami i łatwą ich zdobyczą, na którą składało się sześć karabinów, trzy kulomioty i skrzynka z granatami.
Słońce stało już wysoko, gdy drużyna ta zbliżyła się do Bierawy, nie wiedząc w czyich rękach jest ta osada. Udając orgeszowca Wiktor puścił się z dwoma ludźmi między domostwa i dowiedział się od sklepikarza, że Polacy mieli już Bierawę w swych rękach, lecz wyparto ich do Dzierzgowic, a Selbstschutz pozostawił tam silny posterunek żandarmerji w budynku naprzeciwko składu trumien.
— Czy pan jest pewien, że w Dzierzgowicach są Polacy? — pytał kramarza porucznik.
— Ja, ja. Wczoraj przysłali oddział, który szturmował do posterunku żandarmerji. Dostało się im! Zabrali dwóch rannych i poszli. Ale oni wrócą. Niech pan śpieszy do Kędzierzyna i przyprowadzi silny zastęp żołnierzy.