Siejba kul ustała i z górnych okien fortecy żandarmów powiało milczenie. A po chwili wysunął się z okna bagnet z białą chusteczką.
Na ten widok powstańcy, dotąd w domku stolarza ukryci, poczęli wychodzić na jezdnię, gdy nagle, jak piorun z pogodnego nieba, runęły na bruk granaty. Tylko dzięki temu, że padły pod wysoki brzeg ścieku i o to podmurze się odbiły, uniknęli powstańcy poważniejszych ran. Znikli w widnokręgu zdradzieckich żandarmów w oka mgnieniu, nie zauważywszy, jak pocisk ciężkiego kulomiotu, wpadłszy w okno wystawowe składu, sprawił, że trumna wytoczyła się na środek ulicy i spoczęła tam z wiekiem gościnnie otwartem.
Zaśmiali się wobec tego w głos młokosi pod oknem żandarmerskiej reduty. Zaczem jak koty wspinali się szybko do wnętrza pokoju, chroniąc się tam przed kulami, jakie z domku stolarza poczęły znów bzykać w okna górne niemieckiej placówki.
Tymczasem we wnętrzu jej zapanowała chwilowa bezczynność. O szturmowaniu do piętra z dołu schodów nie mogło być mowy. Lecz za drzwiami parterowego pokoju zgromadziło się przy poruczniku siedmiu ludzi z granatami i bagnetami i czekało na moment, gdy ciężki kulomiot polski i miotacz min — jaki porucznik kazał zawziętemu Kołeczkowi znów puścić w ruch — wypłoszy z góry piętnastu zdeterminowanych wojaków pruskich. Zażarta walka, trwająca już godzine, przeciągnęła się jeszcze, bo Niemcy na kanonadę odpowiadali nieustannym ogniem.
Nie rozbroiło to wszakże bohaterskiego sierżanta. Bez kaptura, z okrwawioną twarzą, w stal męstwa zakuty Kołeczek i jakby przez to bezpieczny, wysłał w górę budynku pocisk celny, od którego uprzednio załamany dach spadł na sufit, przygniótł go i rozwalił.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/547
Ta strona została uwierzytelniona.