— Froncek! Słuchaj! — zawołał porucznik Kuna do wiernego swego trabanta, paląc papierosa na schodach dworcowych. — Oddasz zaraz swój karabin Kołeczkowi dla którego z Hallerczyków i pójdziesz na furgony pilnować, by nie kradli tam słoniny.
Karlus rzadką przybrał minę.
— A dyć jo nie żoden tchórz ani kocynder! — zaprotestował na honorze pokrzywdzony Froncek.
— Nie! — uspokoił go porucznik, i kładąc dłoń na jego ramieniu ciągnął: — Tyś nie tchórz, lecz żołnierz całą gębą. Daj nam Panie Boże więcej takich! Ale młody, za młody! Nie chcę brać przed nikim odpowiedzialności za twe młode życie. Dotąd była zabawa, były łowy dzikiego zwierza, teraz rozpocznie się robota... Gęby swej pobladłej nie krzyw, lecz idź na furgony. Jeszcze przyjdzie twój czas, gdy urośniesz na chłopa. Polska zapotrzebuje cię i takich jak ty żołnierzy na wielką wojnę z Niemcami.
— A kiej?
— Bóg wie, ale ja ci przysięgam, że nie będziesz wcale potrzebował czekać na tę okazję do starości. O nie! Przysięgam ci! — powtórzył Wiktor z najgłębszem przekonaniem i dał mu papierosa.
Karlus podziękował uprzejmie.