Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/562

Ta strona została uwierzytelniona.

Lada moment oddział Ziarnki i Kuny mógł spodziewać się ataku i — ciosu ze strony kilkakrotnie przeważających zastępów nieprzyjaciela.
Wprawdzie zmarnował on dużo drogocennego dla siebie czasu, lecz wreszcie rzucił baon ochotniczy na zagrodę.
— Karki pokręcą nim dojdą! — zaśmiał się w głos Kuna, dodając żołnierzowi animuszu.
— Niechno przyjdom! Marmelade z jeich cielsków zrobimy i fajne kroszonki! — powtórzył mu basem Klakus, jeden z najdzielniejszych organizatorów ruchu niepodległościowego, wychylając głowę z głębokiej brózdy.
W istocie pod spokojnym a celnym ogniem powstańców Niemce nie doszli; legli wpół drogi do zagrody na zielonem polu. A że kanonada z szosy ustała, wszyscy odsapnęli.
Wiktor Kuna wdrapał się na jabłoń i począł przez lunetę obserwować odrzewiony gościniec. Od strony Kędzierzyna przycwałował do armaty jakiś oficer, zapewne sztabowiec generała Huelsena, krótko potem pojawiły się tam znów nadbiegające posiłki. Na znacznej przestrzeni szosy roiło się nieprzebrane, dwu czy trzytysięczne mrowie, gdy na czoło tej, w Pogorzelec wycelowanej kolumny, natarły w tyraljerkę rozsypane szeregi dwóch polskich baonów z tak niespodzianym rozmachem i furją, że wnet zawrzał bój oko w oko, dwie fale niby błyskawice.
Atak nadział się na srogi opór. Walił się na Polaków szereg za szeregiem, maszynówki trajkotały z gorączkowym pośpiechem, w powietrzu bzykały setki bąków groźnych, gałęzie drzały febrycznie pod ulewą kul i wśród tej burzy poczynało się żniwo śmierci.
Wiktor Kuna patrzał. Wszystkie władze jego zogniskowały się we wzroku a pole widzenia dwoiło się. Odgadywał zajścia natychmiast, widział je i