Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/566

Ta strona została uwierzytelniona.

Od Pogorzelca nacierał pancerny samochód, aż zamknęło mu drogę powalone drzewo. Szalał w nim Oszek, na polu szalał Cywka a, gdy legł ciężko ranny, wskoczyli w jego miejsce Brycz, marynarz Cyganik i inni i parskali niby smoki ogniem. Atoli wśród znacznie przeważającego mrowia postępy były powolne i szalę zwycięstwa na polską stronę mogły stanowczo przechylić jedynie drużyny pierwszego baonu. Atakując z flanki, mogły opieszałą rejteradę wroga na dworzec kolejowy zmienić w bezładną, paniczną ucieczkę.
Rozumieli to dowodzący Selbstschutzem oficerowie Reichswehry. Jakoż na oddział Ziarnki i Kuny kierowały się lufy i na niego wyskoczyły, już niemal u stóp armaty, chmary wyborowego żołnierza. Zagotowało się jak w piekle. Polak i Prusak zajrzeli sobie w oczy i w dusze. Kołeczek dokazywał cudów błyskawicznej sprawności, Nawoj, na nutę rycerskich praszczurów nastrojony, wyrósł na ducha drużyny. Kuna kolbą karabinu rozwalił kask i łeb Prusaka, poczem odrzucił włoską strzelbę. Zaplątał mu się przy tem wokoło szyi sznur od lunety tak, że uwisła ona pod jego szyją, lecz, minuty nie tracąc, sięgnął po granaty, grzmocił niemi sprężyście i, wyprzedzić się nie dając, świecił przykładem bohaterskiego zapału. I dwoiły się, troiły pierony, nienawiścią prawroga pijani, stalową wolą zwycięstwa pędzeni, jakby dobrze wiedząc, że każdy trup niemiecki — to wyłom w niebezpieczeństwie dla Śląska, Polski i dla ludzkości.
Kruszył się opór, malał duch, mrowie pruskie wskrabywało się niby szczury po skarpie na szosę i pierzchało. A pierony po cielskami zawalonych rowach — sadziły za nimi, grzmociły granatami w ich karki.
Jeden skok jeszcze dzielił ich od armaty.
Zdobyć ją, stanąć murem w ośrodku pozycji wroga, to znaczyło pokonać go, rozbić, wziąć dworzec i Kędzierzyn cały, to znaczyło przewagą