Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/568

Ta strona została uwierzytelniona.




„Do Bytomia bita droga — różami obsadzona...“ — nucił zachrypłym głosem podchmielony jakiś pieron, przechodząc o świcie pod oknami szkoły Kędzierzyńskiej.
Ocknął się na to Wiktor Kuna i przewidział. Spoczywał na żelaznem łóżku przy białej ścianie pod baldachimem ciszy niepojętej. Spoczywał w toni niemocy, z szalonych odmętów bitwy przeniesiony w spokój podniebnych lazurów. Lecz palił go ból poniżej lewego kolana i na obojczyku prawym wyczuwał boleśnie siedlisko gorączki.
Odwrócił głowę. Ujrzał zciżbione obozowisko łóżek a przy sobie odwieczny fotel, w którym spał powstaniec z głową całą w bandażach, jeden z jego Hallerczyków, dla którego nie było już legowiska w tym improwizowanym lazarecie.
Gdy spotkały się ich spojrzenia z bladych warg Wiktora spadło:
— ... Wzięty?
— Wzięty!
— Dworzec nasz?
— Powiewa na nim polska chorągiew.
— Boże!...
Ranny zaniemówił na chwilę, potem pytał jeszcze:
— A Klakus żyw?
— Poległ!