Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/569

Ta strona została uwierzytelniona.

— A Kołeczek?
— Ranny!
— A Nawoj?
— Poległ!
Obficie polała się ofiarna krew śląska dla wolności i szczęścia braci.
Niebawem zaczerniło się między łóżkami kilka figur a do porucznika zbliżyła się niewiasta w białej bluzie i spozierała w jego twarz przyjaźnie.
I on patrzał na nią.
— ... Panna Czarlińska — wyszeptał.
— Poznał mnie pan? — ucieszyła się.
— Czy ja umieram...?
— Nie! Nie!
Pielęgniarka objaśniła mu, że kula przeszyła mu łydkę, obraziwszy silnie kość, druga kula zdruzgotała mu obojczyk a trzecia byłaby przeszła nieco niżej, przez płuca, gdyby nie była natrafiła na wysoko uczepioną lunetę.
— Gdyby nie to, byłoby źle... — dodała panna Alicja.
— Wyślizgnąłem się ze szponów śmierci... A pani skąd tu się wzięła? Nie wie pani, gdzie Jadwinia?
Była niedaleko — w Sławęcicach, gdzie pracowała w lazarecie z paniami Majewską, Kledową, Kleniewską, Kołakowską i Guzówną z Piekar. O tem panna Alicja nie chciała zrazu uwiadomić rannego, by zbyt silnem wzruszeniem nie zakłócić jego spokoju. Pozostawiła go drowi Cyranowi, lecz wkrótce potem wysłała Froncka Psotę do Sławęcic i wieczorem stał się cud, bo dnia tego pamiętnego po raz wtóry wzeszło słońce...
Przy boku rannego porucznika klęczała urocza, jasnowłosa kobieta w łzach brylantowych.

Przepłynęły ciężkie miesiące wśród bojów o górę św. Anny, wśród ingresji Komisji Aljanckiej,