Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

których rdzeń istoty kryje się w mięśniach. Z zawodu kelnerka, Niemka ta lubiła, jak on, szynkfas, potrafiła wypić zdrowo i gawędzić z gośćmi. Bo gdzież było przyjemniej, aniżeli w traktjerni? Można było posłyszeć tam mnóstwo zajmujących rzeczy. N. p. dnia tego pani Fryda dowiedziała się, że stary Ośliśniok z browaru nie brał ślubu jeszcze z tą chaszorą z Szopienic, co szwendała się po Tychach w kapeluszu, na męża polując. Nadto opowiadano jej, jakie szkody wyrządziła sąsiadom świnia w przystępie szału, co niemałą sprawiło pani Frydzie przyjemność z tego względu, że nie przysełali oni do niej po piwo.
Bogate kształty pani Frydy osłaniała nieco zatłuszczona suknia biała, w gęste czarne prążki. Na wezwanie męża wycofała się do kuchni. A Lis w oczekiwaniu jej dzieła kulinarnego postawił na stole butelkę.
Teraz dopiero nastąpiło istotne powitanie. Trąciwszy się z Wiktorem kieliszkiem, wypił jego zawartość z pewnem nabożnem namaszczeniem. I nalał. Porucznik, w porównaniu z nim niemowlę, nie naśladował go, więc Lis sam wychylił drugi kieliszek niejako z obowiązku codziennego i w toku gawędy poprawił trzecim. Znów nalał i szybko, machinalnie wlał w gardło wódkę, spłukał ją piwem, i znów nalał.
Pociągnięty za język rozgadał się i okazało się, że cichaczem, dorywczo puknął kilka razy do Prusaków z powstańcami.
— Jakże to? — zagadnął go Wiktor. — Oni bili szwabów z powstańcami, a nie powstańców ze szwabami?
W istocie był to problemat, nad którym Lis nie zastanawiał się dotąd. A stało się to poprostu tak.
Było już po północy, a więc po licznych poczęstunkach w rojnej izbie gospody, gdy weszło do niej dwóch znajomych chłopów. Wypili coś z Lisem i