Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

jeden strzelec a w drzwi salonów drugi, odróżniający się od pierwszego głównie kogucią, impertynencką pewnością siebie.
Wiele więcej zaciekawiła Wiktora rozwieszona przed nim na ścianie, ogromna skóra żubra, zabitego ongi „gdzieś w zachodniej Rosji“, czyli w Puszczy Białowieskiej. Wieść niosła, że ostatnie okazy tego wspaniałego zwierzęcia, niestety bez byka, gnieździły się w lasach Pszczyńskich księcia von Pless, aby zejść ze świata bezpotomnie.
Otworzyły się drzwi i Wiktor wszedł do podłużnego, wielkiego salonu balkonowego, przybranego bukietem mebli, gdzie w pierwszej chwili nie dostrzegł nikogo. Lecz od okrągłego stołu podniosła się z poduszek głębokiego fotelu i z pod wachlarza palmy smukła sylwetka młodej brunetki, w turecki szal otulonej. Na tle tego salonu, obfitującego w cenne etażerki, gablotki, kozetki, który zdał się wydzielać subtelną woń paryskich perfumów, panna Emma Schlichtling rysowała się bardzo ładnie. Z krótkiej, ondulowanej czupryny spadał umiejętnie, figlarnie zwinięty kędziorek między linje brwi, z pod których wyzierały ciemne, uśmiechnięte oczy. Nos miała wydłużony, wargi wąskie, lica matowe. Ubrana skromnie a wytwornie w kostjum, przez krawca skrojony, przedstawiała wyjątkowy typ Niemki skosmopolityzowanej, niesłychanie dalekiej od chleb dzieciom krającej Dorotei lub Grety z długiemi warkoczami. Dostosowana była w każdym calu do atmosfery i środowiska pałacowego.
W oka mgnieniu zauważywszy, że dawny jej, uprzywilejowany wielbiciel przedstawiał się w swem sportowem ubraniu nietylko „możliwie“ ale wcale ładnie, wyciągnęła do niego rękę gestem, w którym była zarówno grandezza cieplarnianej damy, jak poufałość i sympatja dobrej znajomej.