Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.




VIII.

Wieczór już zapadł, gdy panna Emma, pod pozorem, że chce odwiedzić kogoś w mieście, wyszła z prowadzącym motocykl porucznikiem na rynek pszczyński, by odprowadzić swego lubego na gościniec, ucałować go jeszcze i, posłyszeć raz jeszcze, że jest narzeczoną.
Miasteczko, pogrążone było w zwykłej swej ciszy i po rynku przechadzała się pustka, słabo oświetlona kilku latarniami i złotemi plamkami, padającemi z okien na stare bruki.
Gdy minęli fasadę kościoła i obaliskowy pomniczek w pośrodku rynku, ujrzeli dwie ciemne figury na ganku niskiego hoteliku. Nie zwracając na nie najmniejszej uwagi, weszli na chodnik i posuwali się ku tej oberży. U wejścia do niej podnieśli wzrok na owe sylwetki i Wiktor poczuł, że twarz jego pokrywa się śmiertelną bladością, jakby na widok widma.
Obok jakiegoś mieszczanina stał w progu oficer, który wyprostował się i salutował pannę Emmę Schlichtling, a zerknąwszy na jej towarzysza, cofnął się raptem pół kroku i zamienił się w słup.
Panna Schlichtling skłoniła lekko głowę, niekontentna z tego spotkania. Nie odwróciła głowy do swego towarzysza, który automatycznie postępował obok niej w milczeniu, zbierając myśli, co rozbiegły się niby gołębie na widok jastrzębia.
— Znasz tego faceta? — mruknął wreszcie.
— Znam. Z Opola. Syn Regierungsrata, Hans Gronosky. Zarozumiała sztuka.