Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.




IX.

Zbliżyła się północ. Deszcz począł mżyć i chłód był przejmujący. Więc dokuczały żandarmom czaty przy gościńcu. Doczekali się wszakże samochodu, zajętego przez oficera Grentzschutzu i dwóch zbrojnych szeregowców.
Uwiadomiony o tem, co ich przykuło do tego miejsca, porucznik Hans Gronosky ruszył zaraz do izby w gospodzie, gdzie nie było już nikogo prócz jej właściciela.
— Czy jest tam co do jedzenia? — spytał najpierw Gronosky, który wprawdzie zdążył w czasie pościgu wypić gdzieś coś mocnego, lecz głodny był bardzo. Z zadowoleniem przeto przyjął do wiadomości, że karczmarz może służyć mu jajami twardemi, serem, chlebem. Kazał podać piwa sobie i żandarmom i zagadnął Lisa o tajemniczego cyklistę.
— Ja go nie widziałem! — brzmiała krótka odpowiedź.
— A kto go widział?
— Jeden z mych gości i policjant z Tychów.
— Gdzie oni są?
— Poszli spać.
Oficer zwrócił się do żandarma, który już przedtem raportował mu wszystko; kazał sobie to powtórzyć i pytał o wygląd cyklisty. Przytem odpiął pas, odłożył rewolwer na stół, zdjął płaszcz,