Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

minęły dwie sekundy a świsnęła kula i sierżant padł jak kłoda, zarył się twarzą w krew swoją własną.
Wiktor skoczył do szopy, lecz skoczyli za nim także dwaj żołnierze a w ślad za nimi Gronosky z rewolwerem. Zanim mógł wyprowadzić motor z ciżby wehikułów, spostrzeżono go i zamknięto mu wyjście. Strzelił raz i drugi bezmyślnie i z poza pudła wózka byłby wszczął kanonadę, gdyby młody żołnierz nie był zgrabnie zaskoczył go z tyłu i nie pochwycił za ramię.
Zaszamotali się wściekle, lecz w kilka minut potem ubezwładniony przemocą Kuna siedział ze skrępowanemi na plecach rękoma, bez broni, bez nadziei naprzeciw triumfującego Gronosky’ego. Między nimi śmiała się mu w oczy urągliwie butelka koniaku, a o dwa kroki odeń sterczeli dwaj żołnierze z karabinami u nogi. Pod szynkfasem stał martwy, poprostu skamieniały Lis.
— Na, da haben wir Sie doch! Che, che!... — chichotał w głos oberleutnant, kładąc przed siebie na stół parabellum. Nie posiadał się z radości i szyderczem spojrzeniem prażył, sztyletował chmurną, lecz spokojną twarz porucznika.
— Teraz — ciągnął Gronosky — poprowadzimy dalej tą rozmowę, jaką wszczęliśmy na granicy, che, che... Teraz, mein lieber Polake, będziemy z sobą rzeczywiście mówić, che, che... Ale pan jeszcze nie pił swej rannej kawy? Zamiast tego może wolno panu nalać kieliszek tego szlachetnego płynu, co?
— Owszem! — spadło z warg Wiktora.
— Tak? To panu chwalę, che, che... No to zgoła wyjątkowy koniak.
W słońcu radości oberleutnant nalał kieliszek wódki i kazał żołnierzowi przyłożyć go do ust skrępowanego jeńca. I bawił się tym widokiem doskonale.