W więzieniu także miejsca nie było i Miszę osadzono w małej celce, przeznaczonej dla przestępców kryminalnych. Siwowłosy, wysoki dozorca o bezbarwnych, nieruchomych oczach, z podłużną twarzą i spiczastą bródką, zatrzasnął za nim ciężkie drzwi i wsadziwszy głowę w wycięte w nich okienko, rzekł niby przez tubę, głuchym, jednostajnym jak deszcz głosem:
— Jeślibyś pan czego potrzebował, proszę zawołać. Jestem tutaj.
I znikł cicho, jak mysz.
Młodzieniec patrzył za nim chwilę ciekawie, potem pozując trochę sam przed sobą spokojem, począł obserwować celę. Był to mały, wąski pokoik. Po lewej stronie rysowała się gruba, przysadkowata sylweta pieca, zaraz koło niego poczynał się szereg skośnych, brudnych prycz. Było ich cztery. Ostatnia stała tuż pod wielkiem oknem zamkniętem mocną, pokrytą warstwą czerwonej rdzy, kratą żelazną. Między pryczami, a prawą ścianą był pas wolnej przestrzeni, mniej więcej półtora arszyna szeroki.
Oprócz prycz, nie było w brudnej, ponurej celi niczego. Pełne pęknięć sklepienie kamienne, ciężkim łukiem wznosiło się w górę i opadało po lewej stronie niemal aż do poziomu prycz. Łuk ten nadawał celi dziwny kształt, regularnie na dwie połowy podzielonej półkuli. W najwyższym punkcie sklepienia,