— Czego pan chcesz?
Misza drgnął, obrócił się — przez wycięty w drzwiach otwór patrzyły oczy zimne, nieruchome.
— Wołałeś pan?
— Nie.
— No więc cóż? — pytał natarczywie dozorca wpijając weń wzrok.
— Nic, roześmiałem się... roześmiałem się tylko.
Oczy i głowa znikły gdzieś za górnym brzegiem otworu, a z kurytarza dobiegł głuchy i jak się zdawało obrażony głos...
— Tu śmiać się nie wolno... —
— Zakazane? — spytał dobrodusznie uśmiechnięty Misza.
Nie było odpowiedzi. Z podwórza więziennego dobiegł zgiełk licznych głosów, gdzieś w kurytarzu pluskała woda, w sąsiedniej celi zabrzękły czasem z cicha łańcuchy, a wszystkie te odgłosy zlewały się w jednostajne głuche warczenie, które nie budziło chęci słuchania. Chuda, długa twarz dozorcy, okrągłe jego bezbarwne oczy, szare, krzaczaste brwi, szerokie, pomarszczoną skórą okryte czoło zjawiły się przed Miszą nagle.
— Fedko, zielony potworze! — zgrzytnął ktoś w kurytarzu. Rozległ się śmiech, ktoś przebiegł tłukąc ciężkiem obuwiem pod drzwiami...
— Ciszej tam kozły jakieś! — rozległo się wołanie. Misza westchnął i począł odczytywać napisy. Na sklepieniu,
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.