W głuchym bezwładzie ciszy pogrążony, w cichości, w której dźwięk każdy zabrzmiałby jaskrawo, rozgłośnie poczuł Misza, że rośnie duma jego.
...Pośród setek, on jeden miał odwagę zbuntować się — stawić opór i przeciw gwałtowi zaprotestować... Pamięta od łez wilgotne oczy dziewczynki... cóż się z nią stało? Może jej się udało uciec i oto teraz siedzi w swej izdebce i opowiada przyjaciółkom, jak jakiś smukły młodzieniec o jasnych włosach i niebieskich oczach, z których się sypały iskry gniewu, płomiennymi słowy wzywał do walki, z uciskiem niosąc zapał w tłumy ludzi i żądzę boju o swe prawa.
I blada twarzyczka dziewczyny promienieje zachwytem...
— Czy ją też kiedy spotkam? — pyta się siebie samego rozmarzony Misza i uśmiecha się. Wysoko, na czarnem niebie, strasznie, strasznie wysoko błyszczą gwiazdy — ledwie je widać przez straszliwie brudne szyby. Misza wsunął rękę między pręty kraty i otworzył kwaterę okna. Buchnęło mu na twarz zimne, nocne powietrze i równocześnie doszedł silny, miły odgłos miarowych kroków.
— Warta, — więzienie... — a jednak nie ciężkie to i nie straszne! — myślał Misza, wspominając straszne opowieści o więzieniach. I dodał z pogardliwym uśmiechem, odrzucając dumnie głowę w tył:
— Neurastenicy!