— No i cóż durniu jakiś, ha?
— Wtedy — wtedy bić — rozlega się lękliwy, cichy szept...
— A gdy głowa się pokaże w oknie... co wtedy?
Znowu milczenie. — Karabin brzęczy, ktoś spluwa ze złością.
— Co wtedy zakuta pało?... co wtedy ty...
Rozlega się obrzydliwe słowo, którego oddać niepodobna i odgłos, jakby ktoś dłonią uderzył w stół.
— Wtedy, wtedy... nic! — brzmi cicha, ledwie dosłyszalna odpowiedź.
— Kłamiesz! — ryczy bas, — wtedy masz powiedz: Precz od okna!... rozumiesz... ach ty bydle, ach ty głupie bydlę! marsz!
Misza przycisnął się do kraty i usiłował dojrzeć żołnierza, który tak trwożnie i smutnie odpowiadał. Wąski pas przestrzeni między ścianą bydynku więziennego, a wysokim, kamiennym murem zalewała noc nieprzebita, a w tej czerni porusząła się zwolna, prawie bez szmeru, mała szara postać z głową do góry zadartą. Jasny języczek bagnetu błyskał w ciemności, jak ryba pływająca w wodzie.
— Precz! — rozległ się szybki, przerażonym głosem wyrzucony okrzyk.
Misza po cichu zlazł z deski okiennej i obejrzał się dokoła. W kaźni duszno było... na szarej ścianie widniało wypisane wielkiemi literami, ołówkiem wypisane, ordynarne,
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.