w ziemię. — Czyż nie lepiej uczyć się... byłby Pan mógł zostać z czasem pomocnikiem prokuratora... a może i czemś więcej a pan się zamiast tego buntuje... taki młody piękny człowiek... szkoda... masz pan zapewne matkę?
Miszę uderzyły przyjemne, słodkie, łagodne słowa, stanął, uśmiechnął się i już chciał powiedzieć coś prostego a miłego i grzecznego... już kładł rękę na sercu... gdy nadzorca odskoczył przerażony, rzucił okiem dokoła i wyszeptał.
— Chodź pan, chodź pan! Gdyby nas zobaczono... ukarano by mnie za rozmawianie... zresztą nic więcej!
Oddalił się pospiesznie i znikł za narożnikiem budynku, a Misza z duszą pełną smutku, ciekawości i jakiejś radości zarazem, począł zwolna chodzić wzdłuż wysokiego, biegącego dokoła więzienia, muru...
Nad zapadłym jakoby w ziemię, prostokątnym budynkiem więziennym o czterech wieżach po rogach rozlany był niemy, blady jakby, deszczem jesiennym wypłukany firmament... pusto tam było, smutno i zimno... i od wilgotnych murów więzienia wiało smętkiem i nędzą rozpaczną...
Ciekawym ile ja tu dni pobędę? myślał Misza, rozglądając się wokoło. Był przekonany, ze już i teraz, gdyby go wypuszczono, mógłby wiele ciekawych rzeczy opowiedzieć o więzieniu. W wyobraźni zjawiła mu się znowu ulica, tłum osępiałych, przerażonych, czarnych postaci, policyanci, dziewczynka...
Zatopiony w rozmyślania nie spostrzegł, jak szybko
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.