czas przechadzki minął i gdy zjawił się znowu ospowaty dozorca i odezwał się:
— Proszę wracać do kaźni! Misza zdziwiony zawołał:
— Jakto, już?
Dozorca skinął potakującą głową. W kurytarzu szepnął Miszy do ucha:
— Moja matka żyje w przytulisku dla starców.
I spuścił głowę zawstydzony.
— Aha! No... to nic... — odparł Misza i uśmiechnął się.
Nie mógł znaleść stosowniejszego słowa. Znowu zazgrzytała przenikliwie żelazna zasuwa i trzasnął zamek...
Misza został sam na środku kaźni. Stał i spoglądał przez chwilę dokoła, a potem siadł na pryczy. Wszystkie wspomnienia, wszystkie marzenia gdzieś pierzchły, uczyniła się w nim pustka dziwna i zapadł w półsenne odrętwienie. Dzień za dniem płynął mu tak czas jednostajnie bezbarwnie szaro... ale dzień każdy mimoto przydawał nieznaczną, małą kropelkę czegoś nowego, każde najmniejsze, najbłachsze wrażenie wydawało się jaskrawą plamą na tem dziwnie monotonnem podścielisku codziennego życia.