Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.



M

Misza czuł, że go coś wytrąciło z marnej szarzyzny życia. Przyszłość jego skurczyła się, znikła. Najjaskrawsza na niej plama, jego »czyn«, nie wracał mu już prawie na pamięć. W dziwnem, kamiennymi murami zewsząd otoczonem, strzeżonem, zazdrośnie istnieniu obecnem w więzieniu począł domyślać się symbolu swej świadomości, do niedawna niedostępnej, nieznanej, zamkniętej. Obserwował bacznie wszystko, co go otaczało, często z niedowierzającym, mętnym uśmiechem, czasem z chciwem, pożądliwem zaciekawieniem, lub troską i z ciężkiem powątpiewaniem w duszy.
Więzienne władze traktowały go pobłażliwie.
Dozorcy i urzędnicy uśmiechali się doń łaskawie, protekcyonalnie.
Otwarta, szczera fizyonomia Miszy, jego rumieńce, niebieskie, naiwne oczy, dobroduszny uśmiech, piękny silny organ głosu i cała jego, trochę przysadkowata postać usposobiły wszystkich dobrze dla więźnia.
— No, no, panie Malinin, jakże się panu u nas podoba? — zapytał go raz przy kontroli, lubiący drwić, pierwszy pomocnik dyrektora więziennego.
— Wie pan... to wszystko bardzo ciekawe! — odparł Misza z uśmiechem.