Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

spostrzegł ze zdziwieniem, że w sercu jego prócz ciekawości i lekkiej odrazy, nie ma innych uczuć...
Misza dostrzegł ze swego okna, że prócz człowieka w grubym palcie, wypuszczano na przechadzkę jeszcze około sześciu innych politycznych. Byli to widocznie robotnicy... rośli, silni, źle odziani, patrzyli na wszystko ponuro, ukradkiem. Gdy ich spojrzenia pierwszy raz się skrzyżowały z wzrokiem Miszy, studentowi zrobiło się nieswojo jakoś i mało nie zeskoczył z deski okiennej. Na brudnych i wygłodzonych twarzach tych ludzi widniała stalowa nieugięta moc, coś co przypominało szczutego wilka, wykuta tam była siła niespożyta, świadoma siebie. Niektórzy uśmiechali się doń czasem, dawali znaki. Misza odpowiadał także uśmiechem, i gestami. Uczuł wielki szacunek dla tych ludzi... ciekawili go też bardzo. Zauważył, że i kryminalni otaczają ich szacunkiem. Czasem korzystając z niedbałości straży, kryminalni biegli do politycznych, prosili ich o papierosy, i rozmawiali z nimi cicho i szybko.
Raz rozegrała się taka scena:
Wysoki, smukły ponury robotnik o podłużnej, chudej twarzy i małej, szpiczastej bródce, pochodziwszy czas jakiś wzdłuż muru tam i napowrót, przystanął, założył ręce w tył, podniósł głowę w górę i zapatrzył się w niebo. Na zakręcie, przy budce strażnika zajęty był zmiataniem i zgarnianiem łopatą suchych liści, średniego wieku, smukły kryminalny, z dużymi rudymi wąsami, bladą twarzą i bielmem na oku.