słów oddzielnych pieśni. Raz tylko, gdy ktoś zanucił silnym, żałośliwym tenorem, posłyszał zwrotkę:
Hej morze ty morze,
Rozhukane morze!
Wicher cię skrzydłami,
Jakby pługiem orze!
Często też śpiewali aresztanci wesołe, rubaszne piosnki, gwizdali i pokrzykiwali, a tony biły o mury, silne, rozpętane, aż zdało się, że więzienie drży w posadach, i że się czynią nowe rysy i szczerby w murach i że niepokój i rozgoryczenie ludzkie od tych pieśni bije falą... Zewsząd też zbiegali się dozorcy i gasili coprędzej płomienie owej, z mąk urodzonej szaleńczej uciechy...
Misza zauważył, że dozorcy nie postępowali jednako ze wszystkimi kryminalnymi. Gnębili tych, co się gnębić i katować dali i pogardzali nimi, ale wobec odważnych, umiejących stać na straży swej ludzkiej godności, przybierał cały zarząd więzienia postawę ostrożną, wyczekującą, nieraz grzeczną nawet i niewielu było takich, którzy ośmielali się przewagę swą urzędową, okazywać tym ludziom, jawnie i brutalnie. Zwłaszcza na politycznych pilne miano oko. Dozorcy, tak się przynajmniej Miszy wydawało, czatowali na nich z wzrokiem wlepionym w ofiary, przyczajeni, gotowi do skoku, czekali na coś niezwykłego, decydującego i to pełne niewiary czekanie nużyło ich bardzo...