Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— To mogliście powiedzieć mu zaraz z początku, gdy zaczął piłować!
— Ha tak, doprawdy? Mogłem tak zrobić, racya. Ale lepiej się stało, jak się stało... człowiek musi mieć jakąś rozrywkę...
— Ale przecież go za to ukarano!
— A jakżeby inaczej. Bez tego przecież się obejść nie mogło... dostał karę.
— A wielką?
— Nie mogę... nie mogę sobie przypomnieć — coś miesiąc siedział sam w celkowem... potem mu jeszcze sąd dał jakąś karę... nie, doprawdy już nie pamiętam...
— Cóż za głupota — wykrzyknął oburzony Misza. Co za ludzie, jakże nisko upadli moralnie... a życie... całe życie!...
Ciemna twarz starca poczęła się dziwnie kołysać w ramie okienka. Potem Korniej ziewnął, westchnął i rzekł cicho, powoli:
— A widzi pan... tak, tak... masz pan racyę... życie nie da się poprawić... oj nie!
Na takich rozmowach schodziły im nieraz długie godziny.
Stary był zawsze zimny, obojętny, Misza dygotał bezsilnem oburzeniem, dręczył smutną niepewnością, pytaniem bez odpowiedzi. Miedzy studentem a nadzorcą tkwiły zawsze te same stare mocne drzwi z żelaznymi okuciami, nadgryzionemi przez rdzę i małem wycięciem okrągłego okienka, przez