które cierpiący na bezsenność starzec smutnym balastem swych wspomnień obciążał duszę młodzieńca. Misza poczuł w sobie coś ciężkiego, ponurego, ale wiedział, że nie więzienne, stare, kamienne mury go gniotą, tylko to wszystko, co tutaj widział i słyszał kładzie mu się głazem na piersi i od tego w jego duszy wstają smutne, czarne, straszne widziadła...
Leżąc całe noce bezsenne na pryczy pod sklepiskiem czarnem, co dławiło oddech nisko zwisając, Misza usiłował opanować haos cisnących się na myśl wrażeń i szeregować je w porządne jasne rozumowanie... ale nie mógł...
Raz spytał Oficerowa.
— Słuchajno pan, podoba się panu tu?
— Gdyby nie bili... — byłoby nie źle... — odparł ospowaty spokojnym, miękkim głosem.
— Biją pana? Kto bije?
— Mnie biją rzadko... bardzo rzadko... sam tylko pierwszy pomocnik dyrektora... po twarzy bije... ale mówię wogóle... o wszystkich... biją się między sobą aresztanci, biją się straszliwie! I dozorcy ich biją... to jest nie wszystkich!... nie wszystkich bić można... ale tych co biją, tych tłuką niemiłosiernie!
Wzruszył ramionami, obejrzał się i ciągnął dalej, otwierając szeroko przestraszone oczy:
— Ale ja... ja nie mogę gdy biją... boję się! Nie mogę na to patrzyć.
— Powinien pan znaleść sobie inne zajęcie — doradzał Misza.
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.