— No Paszka, dość tego leżenia! Wstawaj!
U stóp Miszy poczęło się coś ruszać w błocie, wstała jakaś postać w poszarpanem ubraniu, oblepiona gliną i zabrzmiał chrypliwy głos:
— To nic, to nic... już ja się wam odpłacę... czekajcie!
— Gałgany! — krzyknął Misza przyskakując do katorżników.
Wysoki zaśmiał się pogardliwie i wyciągając bez słów rękę podstawił mu pod nos pięść...
To nic... to nic... mruczał pobity. Drżącymi rękami nasunął sobie czapkę na głowę, zataczał się jak pijany, kaszlał, spluwał krwią.
Twarz miał wykrzywioną, czerwona broda i wąsy drgały, chciwie wciągały powietrze otwarte usta co czerwoną jak rana plamą rysowały się na bladej twarzy. W niebieskich oczach błyskało zimne jak stal okrucieństwo. Misza pomógł mu wstać, wyciągnął z kieszeni chustkę... wtem nadszedł zwolna żołnierz z warty i zgromił go:
— Panie! Znowu pan zbliża się do tych ludzi! Ileż razy trzeba...
— Ależ zbili go dopiero co! — rzekł Misza, drżący na całem ciele.
— Zakazano panu zbliżać się do tych ludzi...
— Ale zrozumcież... wybili go, stratowali go nogami!... powtarzał Misza dobitnie.
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.