Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.



M

Misza biegał rozdrażniony po celi... przez otwartą kwaterę okna płynęła, kędyś z fałdów płaszcza, rozlewającego się po ziemi zmierzchu wypełzała, pieśń żałosna... o nie piękna, wcale nie piękna pieśń i skowyt raczej wilka kędyś daleko na pustkowiu wyjącego tęsknie.
Ach!... Ach!... hoj... oj... hoj... ach!! ach!!...
Wszystko, co przeżył w dniach ostatnich, budziły ten jęk... wszystkie straszne wskrzeszał, zaśnione wywoływał przypomnienia. Pełzły przez pamięć po kolei... nieustannie płynęły, wstrętne... narzucały się, wołając: Czemu? Wyjaśnienia chciały.
Jego »czyn« zmętniał mu teraz, rozpłynął się, przysłonił go niby stary obraz, kurz i kopeć. Widział się... Jakże komiczny był, ów studencik wymachujący rękami niezręcznie, na oślep, roztrącający ludzi, zmieszanych łatwością, z jaką ubezwładniła ich brutalna, głupia, a jednak wybornie zorganizowana siła. Wszystko sobie przypomniał... znużone, złe i obojętne twarze żołnierzy policyjnych, pogardliwy uśmiech oficera, na którego krzyczał, komisarza policyi z bolącem zębem... wszystko!... Plamą było mu teraz to wspomnienie bezkształtną, zimną, niepojęta, ciężarem leżącym na mózgu.
Wstyd im pewnie było naszej niemocy... błysnęło w myśli Miszy... ale zaraz uświadomił sobie, że ci mrukliwi, wąsaci oficerowie wytresowani byli w traktowaniu ludzi, jak by-